Nastawieni na sukces


Nastawieni na sukces











Autobiografia


„Rusz się stąd gdzie jesteś i idź tam, gdzie chcesz być!”


Jack Canfield

Zajęcia motywacyjne zacząłem prowadzić mając 15 lat J. Byłem drużynowym zuchów, chłopców z pierwszych klas podstawówki i zachęcałem ich do zdobywania tzw. sprawności, czego widocznym znakiem były trójkąciki z symbolami naszywane na rękaw mundurka. Przyswajali wiedzę potrzebną kucharzom, strażakom, samary taninom, sobieradkom itp.

Później to ja głównie byłem motywowany do zdobywania jak najlepszych stopni, bo – tak mówili rodzice – bez tego nic w życiu nie osiągnę.  To były lata 60-te i 70-te ubiegłego wieku. Jak teraz określamy lata epoki industrialnej. Największym wynalazkiem elektroniki mobilnej był kalkulator, można go było nosić w kieszeni.

Czasem nie dawałem rady, poddawałem się  na studiach i koledzy na siłę zmuszali  mnie do podejmowania kolejnych prób zdania egzaminu. Pamiętam główną mowę motywacyjna: - Głupsi od ciebie zdali egzamin, to i ty dasz radę. I nawet to pomagało, bo po chwilach słabości i zwątpienia podnosiłem się, parłem do przodu i studia ukończyłem w terminie. Teraz mówię wszystkim wątpiącym: - Nie poddawaj się!

Z pracą nie było wówczas problemu. Dyrekcje zakładów przemysłowych fundowały nawet studentom stypendia, by ci po uzyskaniu dyplomu pracowali dla nich kilka lat. Żyć nie umierać.

Ale gospodarka tego nie wytrzymała, perspektywy były coraz gorsze i trzeba było podejmować pierwsze poważne decyzje. „Twoje życie zależy od Twoich decyzji” – mówią klasycy rozwoju osobistego i jestem żywym tego przykładem. Rzucałem się kilka razy na głęboką wodę podejmując decyzje bardzo karkołomne.  Po pięcioletniej praktyce inżyniera zostałem … dziennikarzem. Zdobywałem wiedzę teoretyczną nocami, w dzień praktykowałem w redakcji. Po pięciu latach byłem kierownikiem działu, pupilem redaktora naczelnego i wydawało się znowu: żyć, nie umierać. A jednak, gdy otrzymałem propozycję przeniesienia się do początkującej wówczas „Gazety Wyborczej” znów podjąłem bardzo trudną decyzję. Dlaczego trudną? Bo przechodziłem do utworzonego na próbę oddziału, który miał się sam finansować, nikt nie zapewniał stałych zarobków i o wszystko musieliśmy walczyć. To zagrażało stabilizacji rodzinnej, ale: – Drugi raz kozie śmierć - pomyślałem i znów zaczynałem wszystko od początku.

Czy byłem zmotywowany? O tak, wówczas gryzłem z kolegami trawę, żeby się udało. Pracowaliśmy od rana do nocy, w domu byłem gościem. I tak przez rok. Potem kolejne trudne decyzje. Zawsze w momentach,   kiedy praca u podstaw dawała wyniki i można było trochę poluzować, dostawałem kolejne propozycje. Przeszedłem różne szczeble kariery zawodowej i w konsekwencji byłem kolejno redaktorem naczelnym 3 gazet, a karierę zakończyłem opuszczając to stanowisko w „Życiu Warszawy”.  Gdy właściciel sprzedał gazetę zaproponował mi inną pracę. I tak kolejny raz, po 24 latach dziennikarskiej misji, przeszedłem do komunikacji społecznej czyli PR-u i marketingu.

Wypełniając swoje obowiązki natknąłem się na książkę Jacka Canfielda,  jednego z najpopularniejszych na świecie ekspertów w zakresie motywacji.  Po przeczytaniu zasad osiągania sukcesu doszedłem do wniosku, że moja młodzieńcza misja zatoczyła koło i znów powinienem inspirować młodych ludzi do zdobywania nowych umiejętności. Innych, niż uczyłem w drużynie zuchowej, teraz przecież mamy epokę informacyjną, a nie industrialną.  A odbiorcami powinna być młodzież, wchodząca w dorosłe życie. Jej nikt teraz nie proponuje stypendiów fundowanych. Trzeba przez życie przebijać się samemu, szukając własnych rozwiązań.

Nie zakładam szkoły. Nie jestem nauczycielem.  Chcę inspirować, zachęcać, podpowiadać.  Wskazywać źródła zdobywania wiedzy od najlepszych.

Teraz już wiecie dlaczego muszę coś pisać na blogu.


 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz